23 października 2016

Cześć.

Jestem Ola, mam 22 lata, studiuję informatykę i nie piszę już od trzech lat. Swego czasu, a właściwie większość swojego życia, pisałam dużo. Bardzo dużo. Czasami za dużo. To stanowiło dla mnie swoistą siłę napędową: dzięki temu odrywałam się od rzeczywistości, która wydawała mi się nieciekawa i zbyt szara. Może to kwestia tego, że zawsze byłam dość nieśmiała, zamknięta w sobie – przez co wolałam usiąść przed komputerem i klepać w klawisze niż zaliczyć jakąś imprezę czy po prostu spotkać się ze znajomymi. Życie losami stworzonych przez siebie bohaterów, pogoń za nigdy niemającymi prawa się spełnić marzeniami były znacznie łatwiejsze niż wzięcie się w garść i wyjście do prawdziwego świata. Zwłaszcza, że ten wirtualny dał mi coś bardzo ważnego: wiarę we własne umiejętności i talent. Wiecie – mogę wątpić w swoją urodę, inteligencję, dojrzałość i wiele innych rzeczy, ale swoich zdolności pisarskich będę broniła zawsze i przed każdym. To zawdzięczam Czytelnikom i jestem za to ogromnie wdzięczna.
Obecnie w moim życiu nastał bardzo ważny moment. Skończyłam trzeci rok studiów, praca inżynierska się pisze, a za rok... Za rok wychodzę za mąż. Jestem z tego powodu niezmiernie szczęśliwa. To był też główny powód, dla którego zaczęłam szukać pracy. I właśnie te poszukiwania uświadomiły mi jedną, bardzo ważną rzecz.
Kto czytał mojego prywatnego bloga, ten wie, że nienawidziłam swoich studiów od początku. Miałam je zmienić, jednak nie potrafiłam. Zawsze byłam osobą, na którą łatwo wpłynąć, a wszyscy wciąż powtarzali, że to takie dobre studia i po nich taka dobra praca... Przyznaję się z pełną odpowiedzialnością: spieprzyłam po całości. Powinnam była rzucić to w cholerę i pójść chociażby na dziennikarstwo czy polonistykę i próbować znaleźć pracę związaną z pisaniem. Ale jak to mówią – mądry po szkodzie. Nie mogę się teraz wycofać, za dużo pracy włożyłam w informatykę... A zaczynać potem kolejne studia? Bez sensu. Nie mogę wciąż siedzieć na cudzym garnuszku: teraz jeszcze rodziców, a potem męża. Zwłaszcza, że wszyscy ode mnie oczekują w tym momencie racjonalnego zachowania: tj. pójście do pracy jako programista, jak Bóg przykazał.
Tyle, że Bóg nie przykazał tego mnie.
Zaczęłam pisać. Powoli, nieco niezgrabnie, już nie z tak lekkim piórem, jak jeszcze trzy lata temu, ale zaczęłam. Z sercem do tego, bo je w końcu odnalazłam, z wyobraźnią, która obudziła się po tak długim śnie i muzyką, która na nowo zaczęła grać w mojej duszy. Bardzo długo zastanawiałam się nad tym, czy w ogóle wracać – czy jest do czego, czy mnie ktoś tu jeszcze chce – czy stworzyć nową tożsamość internetową, czy dać sobie spokój z pisaniem już na zawsze... Ale nie potrafię.
Jestem Marsy, Wasza Marsy. Ta, która napisała Czekoladę Deserową, która wciąż miała miliony pomysłów na opowiadania, która już tak wiele razy Was zawiodła... I której możecie już nie pamiętać. Nie szkodzi. Ważne, że ja pamiętam Was; nigdy nie zapomniałam.
Przepraszam za te trzy lata, za brak odzewu, przepadnięcie jak kamień w wodę. Przepraszam nie pierwszy, ale - obiecuję – ostatni raz.
Teraz już wszystko będzie w moim życiu tak, jak trzeba.

2 komentarze:

  1. Hej, ostatnio się zapuściłam, właściwie nie było mnie w blogosferze, więc teraz przeglądam posty, które w międzyczasie się pojawiły. Już miałam się ucieszyć, że ktoś wraca (bo sporo osób przestało pisać), ale patrząc na datę... no, nie napawa optymizmem. W każdym razie wszystkiego dobrego w przyszłości, może jednak coś tu kiedyś wrzucisz ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. Wystarczy, żeby chłop się pojawił, i już dziewczyna bierze życie za rogi, hehe... Znam to z autopsji :). Mam nadzieję, że blog zostanie reaktywowany :).

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Skomentuj.

Ciebie to niewiele kosztuje, a dla mnie Twoja opinia wiele znaczy.