Skryba

Lat mam dziewiętnaście, włosy krótkie (miejscami niebieskie), oczy brązowe, a pokój zazwyczaj nieposprzątany. Podobno jest mnie dwie, wszak miałam być uroczymi bliźniętami: Szymonem i Erykiem.
Niestety, rodzice musieli zadowolić się wrzeszczącą i wiecznie niezadowoloną dziewczynką.
Zostałam Aleksandrą. Podobno moje imię oznacza broniącą ludzi.
Litości! Zanim kogokolwiek bym obroniła, pięć razy bym zemdlała.

Pomieszkuję i studiuję sobie w stolicy Podkarpacia (tak, to tu znajduje się jedyne w Polsce rondo dla pieszych), w ciągu najbliższych paru lat mam zamiar albo się zakochać na zabój i zostać w miejscu, albo wynieść się stąd gdzie pieprz rośnie (a najlepiej do Warszawy), a prócz tego mam jeszcze ambitne plany, aby zostać panią inżynier. Taaak, dziewczyna na politechnice, to jest to. Pomijając jednak moją rzeczywistość, która jest po prostu szara, bura i ponura, prowadzę bardzo bujne życie – w marzeniach, oczywiście. Ale marzenia są po to, by je spełniać, prawda?

Część mnie, którą wolę nazywać pospolitym Szymonem, jest bardzo przyziemna: chcę skończyć dobre studia, mieć dobrą pracę, założyć rodzinę i żyć sobie gdziekolwiek, gdzie się da; ważne, by godnie i by wszyscy moi najbliżsi byli zdrowi. Zaś to, co pozostaje i chcę nazywać Erykiem (tylko dlatego, że wydaje mi się, iż łatwiej spotkać Szymona niż Eryka – co sprawia, że to drugie imię jest bardziej egzotyczne) rwie się do realizacji wszystkich moich mrzonek. Wiecie: zostać pisarką, zakochać się tak, że och! (z wzajemnością), urodzić kilku grzecznych chłopców, mieć mnóstwo kasy, mówić biegle po francusku (domkiem letniskowym na Lazurowym Wybrzeżu czy mieszkankiem na Champs-Elysées bym nie pogardziła), zwiedzić kawałek świata, nauczyć się tańczyć, mieć wypasioną kuchnię i robić w niej kulinarne cuda, trzymać całą swoją rodzinę blisko siebie i jeszcze mnóstwo rzeczy, z których większość jest nie do zrealizowania... I tak sobie żyję między tymi swoimi dwoma osobowościami, nigdy nie będąc do końca zadowoloną z tego, co mam – ale też nigdy nie będąc niezdolną do tego, by tego nie docenić.

Tak, jak każdy, mam swoje demony, które czynią mnie poważną w wielu sprawach – tych, w które większość młodych ludzi się nie zagłębia. Poza tym, jestem konserwatystką, co sprawia, że odnoszę wrażenie, iż urodziłam się nieco zbyt późno: zawsze trudno było mi wpasować się kiedyś w obraz typowej nastolatki – a dzisiaj już młodej kobiety. Nie zrozumcie mnie źle: jestem cudownie niewinna i nieświadoma wielu brudów, co czyni mnie głupio naiwną i dziwnie niedojrzałą; z drugiej zaś strony mam bardzo sztywny kręgosłup moralny, który czasem przywodzi na myśl guwernantki nauczające młode dziewczęta parę wieków wcześniej. A może po prostu naczytałam się zbyt dużo romansów historycznych... Never mind. Prawda jest taka, że nie ogarniam samej siebie. Właśnie, słowo – klucz!: nie ogarniam. Zazwyczaj nie kojarzę, co się wokół mnie dzieje, nie potrafię zorganizować sobie czasu, a jeśli do tego doliczymy totalny brak zgrabności wyjdzie nam uroczy misz – masz albo denerwujący przypadek totalnej fajtłapy, która nie wiadomo jakim cudem jeszcze sobie większej krzywdy nie zrobiła: co kto woli. Generalnie, jeśli ktoś ma się potknąć o własne buty, wylać herbatę, rozbić talerz, walnąć w coś głową albo włożyć koszulkę na lewą stronę – no cóż, zazwyczaj to jestem ja.

Pasjonuje mnie stosunkowo mało rzeczy; jestem raczej nieskomplikowana. Lubię czytać, słuchać muzyki, rozwiązywać sudoku i... w sumie to by było na tyle. Gdy uda mi się nakarmić wena, piszę; gdy uda mi się zebrać znajomych, próbuję ich zmusić do gry w jakąś planszówkę. Rozmiłowałam się w książkach Stephena Hawkinga – wielka szkoda, że niemalże nic z nich nie pamiętam; do momentu, gdy nie przeszłam na dietę, chciało mi się też piec i gotować – teraz już straciłam zapał. Parę miesięcy temu uzależniłam się od zumby i w ogóle jakiejkolwiek aktywności fizycznej (to ciekawe zjawisko jak na osobę, która przez całe swoje życie unikała czegokolwiek, co wymagało wysiłku fizycznego). Próbuję też sobie wmówić, że na informatykę poszłam z jako takiej pasji – a prawda jest taka, że był to jedyny kierunek, który nie był aż tak mocno związany z fizyką czy chemią.

Lubię mój mały, własny świat, gdzie jest miejsce tylko dla muzyki, której słucham – gdzie nikogo nie obchodzi mój hermetyczny i specyficzny gust – dla mojej wyobraźni i dla tych, których kocham. A blogi są niczym innym jak próbą podzielenia się tym światem z innymi ludźmi. Po dziesięciu latach w sieci wreszcie stwierdzam, że wiem, jak wygląda tutaj moje miejsce i z uśmiechem twierdzę, że mimo wszystko coś osiągnęłam.
A warto wiedzieć, że ja jednak rzadko się uśmiecham.

kontaktmarsy_spring@op.pl; 32204492 (gg)
inne blogipamiętnikCzekolada deserowa – opowiadanie low fantasy (romans).

3 komentarze:

  1. Nie wiem gdzie powinnam napisać ten komentarz, dlatego umiejscowię go tu.
    Dziewczyno podziwiam Cię i zazdroszczę talentu. Jesteś lepsza od niejednego autora, którego książki stoją na mojej zdezelowanej półce (i nie jest to fałszywe pochlebstwo!). Czasami zastanawia mnie jak ty to robisz?... Jednak później uzmysławiam sobie, że ciężko odpowiedzieć na to pytanie.
    Nieważne, nieważne!... z jednego komentarza zaraz powstanie mi wywód.
    Chcę tylko napisać, że imponuje mi Twój talent i zorganizowanie, które wprowadzasz na swoim blogu, a którego mi kompletnie brakuje, gdy chcę coś napisać. Ach! no i fantastycznie byłoby Cię poznać w realu :)
    Pozdrawiam, Aga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedyne, co mogę odpowiedzieć, to dziękuję. :)

      Usuń
  2. Piszesz naprawdę świetnie! :) Cieszę się że tu trafiłam i mam jeszcze tylko info dla Ciebie, jeśli jesteś zainteresowana. :)

    Chciałam powiadomić, że od dziś znajdziesz mnie tu: http://upadli-aniolowie.blogspot.com

    Pozdrawiam, Literacka N.

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Skomentuj.

Ciebie to niewiele kosztuje, a dla mnie Twoja opinia wiele znaczy.